Rodzice wreszcie zdecydowali się na wykonanie u mnie operacji antyrefluksowej (fundoplikacji laparoskopowej).
Pierwszy termin miałam wyznaczony na 8 września, ale zwolniło się miejsce i do szpitala pojechałam w czwartek. W piątek miałam wykonaną operację. Trwała ok. 2 godzin. Po wybudzeniu z narkozy przywieziono mnie na salę, gdzie czekała na mnie mama.
Pierwsza doba po operacji była koszmarna. Wszystko mnie strasznie bolało, do tego byłam tak nafaszerowana lekami, że nie za bardzo kojarzyłam co się dzieje. Niestety, ponieważ jestem bardzo wygimnastykowana wenflony nie miały ze mną szans. I tak po kilkunastu próbach wkłucia (bo ten założony na bloku operacyjnym oczywiście wypadł) podjęto decyzję o podawaniu leków doustnie i w czopkach. Niestety musiałam też nawadniać się doustnie. Sprawiało mi to ogromny ból, bo cały przełyk bolał mnie po rurce tracheostomijnej.
Ale już w sobotę zaczęłam dochodzić do siebie i nie było już tak źle. Za to w niedzielę fikałam na całego. We wtorek wróciłyśmy z mamą do domku.
Teraz muszę leżeć i się oszczędzać, aby mi szwy nie popuszczały (co jest niezmiernie trudne w moim przypadku, hi, hi). Te z brzuszka zdejmą mi we wtorek, a te w środku same się rozpuszczą, ale będą potrzebować na to trochę czasu. Dietę mam na razie papkowatą z czego mamusia jest bardzo zadowolona – bo ja papkami uwielbiam… pluć na odległość ha, ha. Do przedszkola na razie też nie mogę chodzić, no i absolutnie ŻADNEJ REHABILITACJI (hurraaaaa miesiąc luzu!). Ale mam nadzieję, że pomimo tego całego bólu efekt będzie super. Na pewno pozbędę się refluksu. No i może zmniejszy mi się wydzielina, która wpada mi do oskrzeli, a co za tym idzie mam nadzieję, że będę mniej chorować.